Autorem wpisu jest: Jarosław Gibas

Jeden z najzabawniejszych fragmentów jednej z najsłynniejszych sztuk Szekspira to ten, w którym Julia pyta Romeo, czemu on jest Romeo. Wychodzi na to, że dla Julii lepiej by było gdyby był kosmitą, niźli reprezentantem rodu Montecchi. Równie dobrze mogłaby spytać, czemu sama jest z Capulettich? Drugi najzabawniejszy fragment to ten, w którym mamy do czynienia z podwójnym samobójstwem, bo jedno myśli, że drugie nie żyje – efekt jest taki, że zamiast zalewać się łzami wychodzimy z teatru marudząc: „cóż za durne zakończenie!” Tak naprawdę zaś rzeczywistą ofiarą dramatu jest miasto Verona, które miast się rozwijać, cierpi katusze zwaśnionych rodów. Veronę zaś odnalazłem w Paniówkach i od razu zacząłem się zastanawiać, czy czasem w Paniówkach jakieś dwie dzielne rodziny się na siebie nie poobrażały?

Restauracja znajduje się… hm… no w rzeczy samej dość daleko. Jedzie się i jedzie i końca tej drogi nie widać. Kiedy zaś się już dojeżdża, to staje nam przed oczyma obiekt, delikatnie mówiąc, dziwny. Oto mamy przed sobą budynek, który od frontu przypomina wynurzającego się z wody Tytanica zwieńczonego pruskim murem. I już  z zewnątrz widać, że w środku nie będzie byle jak. No i nie jest – mogłem zobaczyć jedynie pięterko, ale już po nim widać utopiony w tej restauracji majątek! Solidne meble, całkiem zgrabne oświetlenie i pastelowe ściany plus bar w wianuszku zielonych roślinek. Nad głową zaś w kwadratowym sufitowym wklęśnięciu rozciąga się niebo z chmurkami, pośrodku którego wyrasta w dół żyrandol imitujący żonkile. Wydaje się, że cienka granica kiczu nie zostaje tu jednak (na szczęście) przekroczona. Na stole zaś znajdujemy tulipany w kolorze serwet i talerze z monogramem – coś mi tu kobiecą ręką pachnie! Krótko mówiąc: wypas po pachy. Ach i jeszcze jedno: z głośników ukrytych za balonami (oczywiście w kolorze serwet i tulipanów) sączą się cicho stare hiciory w wersjach instrumentalnych. Od razu się można domyślić, że tutaj panowie prezesi, ze swymi kochankami uwielbiają ukrywać się przed światem – no bo któż ich tu może namierzyć?

Trafiłem akurat, jak poinformował mnie kelner, na ostatni dzień przed zmianą menu, więc siłą rzeczy musiałem wybrać coś jeszcze w nim figurującego. Zdecydowałem się na rosół królewski (9 zł), którego nazwa zdaje się brać od ilości zanurzonych w nim blanszowanych warzyw. Całkiem sympatyczny, tym bardziej jeśli go podlać nieco czerwonym włoskim merlotem (100 ml za`7 zł) z Verony właśnie. Potem znalazłem w karcie intrygujące cygaro cynamonowe z kurczaka (14 zł) plus zasmażane ziemniaki (4 zł) i zestaw surówek (5 zł). Niby nic – ot, zwykły zawinięty kurczak z pieczarkowym farszem i serem, ale za to w połączeniu z cynamonem robi się z tego całkiem przyjemne danie, po spożyciu którego można śmiało postulować, by w nowej karcie jednak pozostało. Reszta karty, niestety, nie zapowiadała niczego nadzwyczajnego, więc trudno się dziwić, że zdecydowano się w tym względzie na zmianę.

Co by tu nie mówić, Verona jest restauracją przedziwną – skoro trwa i się o niej mówi (a sam słyszałem dużo dobrego – stąd moja w niej wizyta), to znaczy, że zdobywa klientelę mimo swego beznadziejnego położenia. Co więcej, przebogaty wystrój wnętrza, jakość obsługi i unikatowa w tych rejonach klasa wskazują, iż grupą, dla której ją stworzono jest raczej zmotoryzowana klientela. Trudno przecież w to uwierzyć, że podstawą jej gości są mieszkańcy uroczych, ale naprawdę niewielkich Paniówek. Czyżby zatem teoria dotycząca subkultury brzuchatych prezesów i ich kochanek na zbyt wysokich szpilkach mogła być prawdziwa? A może mylę się strasznie i prezesi zabierają tam całe rodziny, a do kochanek dzwonią jedynie ukradkiem z toalety? Alem się tych prezesów czepił? W końcu piękna historia zwaśnionych rodów, kochanków co poza sobą świata nie widzą może przyciągać do tego miejsca nie tylko panów, którzy lata szczupłych torsów i portfeli mają już za sobą. Bo przecież powinna przede wszystkim przyciągać przytulone pary, zapatrzone w siebie, całe w fiołkach! I tylko czasem damskie oczy na chwilę krótką odrywają się od oblicza swego kochanka, by zerknąć na przystojnych kelnerów. I znowu wracamy do Szekspira – tyle, że tym razem do „Dwóch panów z Verony” – wspaniałego studium zazdrości, co to przyjaźni może zaszkodzić. W sali u góry, w której raczyłem się cynamonowym cygarem, na jednej ze ścian rozciąga się ogromny obraz będący słodkim widoczkiem na Adygę wśród wzgórz, widzianą spomiędzy tarasowych arkad. Romantycznie prawda? Tym musi zarządzać kobieta! A co do samej restauracji – należy ją koniecznie wpisać na kulinarną mapę Śląska i koniecznie odwiedzić!

Restauracja Verona, Paniówki, ul. Powstańców Śl. 2a